Na lotnisku straszny korek. Chyba kogoś przywozili. Właściwie nie kogoś tam zwyczajnego tylko raczej ważniaka, który sparaliżował całe Okęcie. Tak więc stałam w korku na drodze do odlotów ze 20 minut. Dobrze, że zawsze trzymam się zasady, żeby wychodzić wcześniej, bo mogłabym nie zdążyć na samolot. Swoją drogą co to za pomysł zamykać pół jedynego lotniska w stolicy w środku sezonu turystycznego.
W każdym razie odprawiłam się, ale okazało się, że nie potwierdzili mojego wegetariańskiego posiłku i znów kicha. Wszystko na słodko. Te linie emirackie wcale nie są takie super. Samolot jest wielki, ale ciasny. Niby można obejrzeć sobie film, a nawet kilka, ale ja chyba wolałabym mieć więcej miejsca na nogi (ale przynajmniej dostałam poduszkę i kocyk). Pięć godzin jakoś przetrzymałam, choć dwie ostatnie dłużyły się okropnie. Poczytałam trochę Themersona i wykorzystałam mój nowo nabyty zeszyt.
Mała dygresja:
Po drodze na lotnisko kupiłam zeszyt, bo łatwiej zapisywać mi myśli i zdarzenia niż robić zdjęcia. Zapisane myśli są wielopoziomowe i mają jakieś prawdziwsze sensy. A w ogóle to ja nie umiem robić zdjęć. Zapisuję tam różne rzeczy, które mam w środku i zawsze kupuję sobie zeszyt na notatki podróżne.
Koniec dygresji.
Przed wyjazdem jednym z dylematów jakie mam jest wybór książek na drogę. Nie znoszę tych płytek plastikowych, które nie mają w sobie nic z książki oprócz liter. Lubię czuć ciężar papieru w torbie. Wiedzieć, że wybrałam coś, poświęciłam czas na zastanowienie się co pasuje do danej podróży i w ogóle moje podejście do książek jest dość staroświeckie. Stanęłam, więc przed regałem z tym co niektórzy dziś już nazywają makulaturą i spędziłam jakieś pół godziny na zastanawianie się nad tym co zabrać. Wybór był trudny, bo mam kilka takich książek, których nie przeczytałam jeszcze i wiem, że dam radę się z nimi zmierzyć tylko w podróży, bo na miejscu nie jestem w stanie ich czytać. Tak więc padło na „Przepowiedział mi wróżbita”, bo to pasuje i klimatycznie (jakoś takie duchowe) i geograficznie (bo głownie o Azji). Do plecaka powędrowała też „Kawa”, czyli eseje o moim ulubionym trunku i największym uzależnieniu, na dokładkę dorzuciłam jeszcze „Wielkiego Gatsby’ego”. Tego ostatniego, bo książka nieduża, lekka, a wstyd przyznać jeszcze nie czytałam, a tutaj już film schodzi z ekranów kin. Dodałam jeszcze w ostatniej chwili esej Themersona „Logika, Etykietki i Ciało”. Zainteresował mnie na Festiwalu Kręgi Sztuki w Cieszynie na początku lipca. Była tam taka mała, ale dobrze zrobiona wystawa o życiu i twórczości Themersonów. O przewodniku oczywiście nie wspominam, bo to chyba oczywiste.
Nie jadę tak całkiem sama bo ze mną w postaci mp3 jadą też moi zaprzyjaźnieni muzycy, czyli Maria Pomianowska z chłopakami z naszych projektów muzycznych, Wielbłądy, Gadająca Tykwa, Manasuna oraz znani pośrednio tacy jak Michał Lorenc i Gasparyan czy artyści poznani przelotnie np. Zohar Fresco, Leszek Możdżer. Jedzie ze mną też Skrzyżowanie Kultur od edycji 2010 i cała masa innych. Dużo nas się zrobiło na tym lotnisku i całe szczęście, że miałam takie doborowe towarzystwo w samolocie, bo niestety trafiłam na ekipę pokroju czarteru. Impreza rozpoczęła się po prawej stronie, od dziewczyny, która nie potrafiła nie mówić. Ja wiem, że gadam dużo, ale aż tak wielu rzeczy do powiedzenia o niczym to raczej nie mam. Mądrości wygłaszane z profesorską niemal pewnością podchwycił dość obleśny koleś, który po trzech godzinach łapał ja (ku jej wielkiej uciesze) za uda. Do towarzystwa dołączyli się kolejni. Okazało się, że to jakaś ekipa stewardów i stewardes. Nie sądziłam, że blondynki mogą być autentycznie głupie. No cóż, ta dolegliwość nie boli podobno.
To co mnie zaskoczyło na lotnisku w Dubaju to ilość Polaków. Przecież Emiraty nie są takie tanie. To trochę dziwne. No i spodziewałam się, że będzie dużo Azjatów, bo to przecież taki węzeł komunikacyjny, brama lotnicza do domu. Przy moim (w tym miejscu, chciałam napisać „gacie”, ale jakoś mi to w pisanym języku po polsku nie brzmi zupełnie) wejściu na pokład znów zaskoczenie – Polacy, dużo Polaków i… część już zaczęła imprezować. W ogóle bardzo dużo młodych kobiet. Słyszę, że część do samej Tajlandii, ale część później do Laosu, Kambodży itd. Ciekawe. Muszę to przemyśleć w wolnej chwili.
Byłam strasznie ciekawa Bangkoku. Ale po pierwszym zetknięciu nic z tego co wyobrażałam sobie się nie spełnia jakoś. Przede wszystkim jest spokojnie. Pierwsze zaskoczenia pojawiły się już na początku. Po krajach arabskich jestem przyzwyczajona do tego, żeby trzymać plecak blisko siebie, bo zaraz banda taksiarzy mi go wyrwie naciągną mnie na kasę, opowiadając wzruszające historie o dziesiątce dzieci, które umrą z głodu jak na mnie nie zarobią, obwiozą mnie okrężna drogą wzdłuż i wszerz miasta nie wiedząc dokąd jadą i pytając po drodze wszystkich napotkanych ludzi. Będą mnie chcieli po drodze zawozić do swojej rodzina i wyciągać na żarcie.
Wychodzę, więc z czujnym sowim okiem po nieprzespanych 17 godzinach lotu, a tam… kulturka. Taksówki miejskie czekają spokojnie w kolejce, człowiek podchodzi do kiosku dla taksówek, mówi gdzie chce jechać, dostaje bilecik z ceną, pan taksówkarz jedzie i tyle. Żadnej filozofii.
Bangkok wydał mi się na razie mało egzotyczny, ale to pewnie dlatego, że na razie nic nie mogę tu znaleźć, padam na twarz i jedyne co mogę to nie myśleć i iść spać. Zdążyłam tylko zorientować się gdzie jest przystanek łodzi. Jutro chcę wyruszyć na podbój Wielkiego Pałacu i Szmaragdowego Buddy o ile znajdę, bo moje mapy jakoś nie przystają do rzeczywistości zastanej, że tak to filozoficznie ujmę.
Mój pokój przypomina trochę szafę z oknem na piątym piętrze bez windy i wspólną łazienką, w której kiblu nie ma papieru. Ale dam radę, mam własny! Jak to mówią kto z sobą nosi ten się nie prosi (ani nie musi biegać do sklepu).
"Świat jest najwspanialszym z kochanków. Rozkłada się przed i czeka na ciebie. Pozwala się deptać i nie czuje bólu. Daje najwspanialsze zapachy, które trafiają wprost do środka, przenikają wnętrzności i skraplają się na twojej skórze. Zatapiasz się w jego spienionej ślinie unoszącej się na powierzchni morza. Jego wszechobecny oddech unosi się nieskrępowanie wokół. Świat sam w sobie jest jak hymn św. Pawła. Jest cierpliwy, wszystko znosi, wszystkiemu ufa, we wszystkim pokłada nadzieję..." (z notatnika podróżnego)