Bejrut zaczyna być dla mnie za mały. Zaczynam pomagać taksówkarzom znaleźć drogę. Z nudów jak ktoś mnie zapyta jak gdzieś trafić to idę pokazać kierunek, rzadko się już gubię, no chyba że w Borj Hammoud, ale nawet tam już wiem przynajmniej że to właśnie ta dzielnica.
Down Town – miasto duchów
W Down Town pokazowej części miasta odbudowanej po zniszczeniach wojennych pojawiło się pełno kafejek i biur oraz suk – nie jest to prawdziwy suk pełen zapachów i przepychających się sprzedawców, mięsa, warzyw i mydła. Ten suk to modna galeria handlowa. W tej części miasta nie ma śmieci, nie ma bezdomnych, nie ma też prawdziwych ludzi. Nikt tutaj nie mieszka. Nocami czynne są kawiarnie i bary ale nad ranem nikt nie wychodzi do pracy. Budynki są puste, życie toczy się dookoła tego skrawka miasta, życie uszło stąd wraz z wojną. Nie lubię Down Town. Jest bardziej przygnębiające niż starówka w warszawie na której przecież się mieszka. Sęk w tym że jest ono podobne do życia w Bejrucie. Pusto w środku. Nie mówię o artystach o intelektualistach, ale o tym co ciągle przewija się przez moje relacje: o schematach życia, o pozornej wolności, o imprezowaniu całe noce, o stwarzaniu iluzji prawdziwości i czilałtu. To nie jest prawda. Żeby poznać lepiej to co nazywamy mentalnością trzeba rozmawiać – dużo, długo, ze wszystkimi. Wtedy okazuje się, że prawda dla tych ludzi kryje się w utrzymaniu pozorów wolności z jednej strony, a przywiązaniu do pozorów tradycyjnego życia z drugiej. Ludzie cierpią tutaj na permanentną schizofrenię mentalną (nie mówię że to źle czy dobrze, tak po prostu to widzę). Co nie zmienia faktu że chcę wrócić do Bejrutu, do Libanu.
Okna Bejrutu prowadzą zawsze na zewnątrz. Nie ważne z której strony przez nie patrzę.
Kiedy przechodzę z Badaro w górę obok Muzeum, a następnie przez Sedeco mijam kilka zniszczonych domów. Kiedyś musiały być to przepiękne rezydencje, teraz ich okna, podziurawione kulami ściany goszczą tylko drzewa które wyrosły tam gdzie kiedyś były wewnątrz schody i piętra oraz prześwity nieba . Po murach skaczą koty, w rozpadających się ruinach widzę czasem twarze ludzi, którzy nie maja się gdzie podziać, to żebracy (może uchodźcy). Choć łatwo jest wejść do takich budynków jest to niebezpieczne bardziej ze względu na ich mieszkańców niż na zawalenie się ścian. Domy, w których mieszkają cienie, ale z których okien wygląda słonce piękna metafora nadziei lub jej złudzenia. Takie rezydencje porośnięte bluszczem, zapuszczone z schodami prowadzonymi donikąd znajdują się także w innych miejscach Bejrutu (w okolicy Hamry i Sanneya), są też takie, których dachy nie zapadły się, a ślady po kulach są mniejsze – pokoje wciąż są odgrodzone od siebie, a podłogi wyznaczają pietra – w tych mieszkają ludzie.
Bary i kawiarnie
Ponieważ jak mówiłam przez ostatnie 3 dni głownie przesiaduję w miejscach gdzie mogę się napić i zjeść poniżej kilka miejsc, które warto odwiedzić:
Camelot(bar na Gemayze) – wspominałam już o nim – polecam Magritte oraz opowieść. Brat Bassema – Rabih który jest managerem pubu znajdzie opowieść dotyczącą każdego drinka. Jeśli jesteś niezdecydowany warto zapytać „Rabih co masz dla mnie?”. Możesz usłyszeć jak Rabih opowiada o tym jak powstał jakiś rodzaj whisky albo jak zachwala jakieś piwo, które jest dostępne tylko u niego. W najgorszym wypadku możesz usłyszeć anegdotę o Magritcie bez alkoholu.
Le Cheff (bar/restauracja na Gemayze) – w przewodnikach nie pojawia się raczej ale to mała knajpa z tradycyjną kuchnią. Właściciel wykrzykuje od progu Welcome (co niestety sprawia że niektórzy zamiast zajrzeć przechodzą na drugą stronę ulicy zjeść falafla zamiast obiadu). Jest tanio i sympatycznie ale nie jest to szczyt kulinarnych osiągnięć. Raczej półmetek.
Bulldog (pub na Gemeyze) – idąc od Le Cheff w stronę od centrum trzeba skręcić w dół w małą ciemna uliczkę w lewo. Na jej końcu znajduje się przyjemny klub w którym warto posłuchać muzyki puszczanej przez DJ’a Tonny’ego. Drinki również dobre.
EM (pub/klub na Gemayze) –jedyne miejsce w okolicy gdzie można posłuchać koncertu, który jest jednocześnie nagrywany na setkę. Scena w piwnicy jest wyciszona a pomieszczenie może służyć także jako studio. Oprócz tego dobre kanapki i drinki a właściciel i manager na bardzo dobry gust muzyczny. Polecam koncerty reggae.
Zico House (Sanneya) – jest to klub, pub i restauracja w jednym. Odbywają się tutaj ciekawe koncerty. Właściciel organizuje również projekty kulturalne, ludzie którzy tutaj przychodzą tworzą klimat bejruckiej bohemy, można się odprężyć i poczuć naprawdę offowo.
Okolice Sassine – plac Sassine to główne miejsce orientacyjne dzielnicy Achrafiye, jest tutaj sporo kawiarenek i fast – foodów (uwaga można najeść się zwykłą porcją frytek, wszystko tutaj jest wielkie), stoisk z falaflami, kawiarenek. Polecam świeże soki naprzeciwko Star Bucksa.
De prague (okolica Hamry) – lokal uchodzi za komunistyczny a od znajomych słyszałam plotki jakoby właściciel torturował na zapleczu opozycję (nie wiem w sumie którą bo tutaj każdy jest opozycją), nieszczególnie w nie wierzę, ale miejsce jest przyjemne, wiszą tu ciekawe obrazy i można wypić smacznego owocowego drinka (kurczę wychodzi na to że ciągle piję). Internet jest za darmo i nie ma muzyki dzięki czemu można normalnie pogadać i skupić myśli.
Younise (Hamra) – popularne miejsce, internet płatny i strasznie wolny, bardzo dobra mrożona kawa i smaczne duże kanapki. Część znajduje się w ogródku w cieniu drzew. Miła atmosfera, jak przyjdzie się kilka razy zaczyna rozpoznawać się osoby jednak obsługa cię i tak nie pamięta
Na Hamrze znajdują się również inne ciekawe miejsca i cala masa sieciówek. Praktycznie wszędzie jest przyjemnie jednak ja wolę równoległą do Hamry ulicę, na której znajduje się też de Prague. Jest tu więcej niekomercyjnych miejsc.
Kundeta (Badaro) – niedroga i miła kawiarnia. Bardzo sympatyczna managerka Diana chętnie również rozmawia i opowiada o różnych niuansach życia w Bejrucie. Diana pochodzi z muzułmańsko chrześcijańskiej rodziny (w dodatku matka jest chrześcijańską Tajką, a ojciec Libańskim muzułmaninem). Smaczne crossinty z czekoladą polecam z kawą mrożoną lub czarną (latte nie powala).