Po wojażach z Chińczykami i szalonym kierowcą mam dzień wytchnienia. Idę do wielkiego meczetu Omajadów; siedzę sobie w nim z godzinę i obserwuję ludzi. Nikt mnie nie wyrzucił nawet w czasie modlitwy. Potem pomykam po sukach w poszukiwaniu prezentów i drobiazgów dla rodziny i przyjaciół: szaliki, chusty, słodycze, mydła. Radośnie przetracam trochę kasy. Potem zanoszę moje zdobycze do hotelu i udaję się do mojej ulubionej części miasta, czyli do chrześcijańskiej dzielnicy. Wcześniej była to dzielnica żydowska, ale od powstania Izraela przemianowali na chrześcijańską (tak mi tłumaczy chłopak z tej dzielnicy). Podoba mi się ten klimat niby bardzo podobny do muzułmańskiego, ale jednak trochę inny. Nawet nie wiem jak to wyjaśnić. Nie jest tutaj tak jak w Hamie gdzie każdy wiedział, że jak dzielnica chrześcijańska to mężczyźni są w ubraniach przypominających sutanny, noszą różańce i mówią z dziwnym akcentem. Tutaj chyba po prostu jest mniej turystów. Znajduję dwa kościoły, które nawet nie są opisane w moim przewodniku. Jeden raczej powinien być, bo to duża budowla (greckokatolicki chyba) na samym początku tej dzielnicy. Drugi urzekł mnie zupełnie. To ortodoksyjny kościół greckokatolicki zawierający zbiór pięknych ikon szkoły z Aleppo. Najpiękniejsze są malowane przez Al – Moussawera, inne są dziełami jego syna i członków szkoły. Zbiór zawiera też kilka rosyjskich ikon. Do kościoła wchodzi się bramą od dziedzińca którą można łatwo przeoczyć jeśli jest akurat zamknięta. Ja poszłam oglądać kościół tuż przed moim wyjazdem z Aleppo. Potem udałam się do bankomatu, żeby podbudować swoje środki, a tu niespodzianka… nie ma Pani środków na koncie. Jak to nie mam? Lecę do kafejki internetowej. No przecież są. Ale bankomat jeden, drugi, piąty twierdzą, że nie. No to ślicznie. Ostatnia deska ratunku. Dzwonię do taty z prośbą o poratowanie mnie w potrzebie. Tata wysyła mi parę złotych, ale z tego i tak mogę wziąć tylko cześć. Dziwne. Co się dzieje? Nie jestem w stanie rozszyfrować tej zagadki. Najwyżej później będę panikować. Na razie mi starczy. Byle do 15.02. wtedy będzie wypłata to się jakoś przeżyje.
Humor mi jednak pryska. Jadę smętnie do Latakii. Hostel w którym planowałam się zatrzymać jest za drogi więc szukam czegoś innego. Trafiam chyba do najgorszej dziury w mieście. Masakra. Schody się rozpadają więc jeździ się wszędzie (nawet na pierwsze piętro windą). Winda niewiele lepsza od tych schodów. Przypomina scenę z piły dwadzieścia dwa i jedna ósma. Z jednej strony krata i widok na te nieszczęsne schody z drugiej rozklekotane drzwi. Klatka schodowa wygląda jak ruiny zamków, które mam zwiedzać. Pokój – koszmar. Tynki odpadają koce pamiętają chyba krucjaty a łazienka to już lepiej nie wspominać. Dobrze że choć ciepła woda jest. Zamykam się w tym przybytku i po raz pierwszy się rozpadam totalnie. Zwyczajnie się rozpłakałam. Pieniędzy brak, nie wiem co z Bassamem i w dodatku jestem w najbrzydszym miejscu na świecie. Siedzę i pochlipuję nawet nie zapalam światła, bo będzie brzydziej. Jednak kiedy podróżuje się samej nie można się rozklejać. Nikt ci nie pomoże jak będziesz siedzieć i ryczeć, nikt za ciebie niczego nie zrobi. Trzeba wziąć się w garść i jakoś przeczekać do nocy. W nocy można się rozkleić na chwilę, ale nie na długo, bo potem głowa boli cały dzień. Zbieram się powoli w sobie i wyruszam zobaczyć to miasto. Nie podoba mi się. Dobrze, że przyjechałam tutaj na jeden dzień tylko, żeby zwiedzić Kalat Salah ad-Din (zamek Saladyna w uproszczeniu). Miasto całkiem mi się nie podoba. Nie można przejść się normalnie nad morzem, nawet promenady nie zrobili (to już w Gdyni jest promenada, a to przecież też miasto portowe). Łażę w poszukiwaniu, aż wstyd się przyznać, papieru toaletowego, bo w tej norze gdzie się zatrzymałam oczywiście nie ma. A jak było go pełno to teraz jak na złość zabrakło. Po udanych zakupach wracam do mojej dziury i idę spać. Jestem totalnie wykończona. Zaczynam rozumieć, że to właśnie teraz zaczyna się ta samotna podróż. Do tej pory nie byłam ani jednego dnia totalnie sama. Dziś jestem. W dodatku zaczyna do mnie docierać, że nie mam co liczyć na żaden kontakt od przyjaciela. Może nawet nie tylko teraz. Chciałabym choć znać powody takiego postępowania albo choć okoliczności. Trudno, może kiedyś się dowiem. Na razie stwierdzam, że dla własnego dobra i może jeszcze czyjegoś powinnam wziąć się w garść i kontynuować podróż taką jaka ona będzie.