Geoblog.pl    nadia    Podróże    Syria - Liban    Umarłe miasta, Amapea i szalony Zaharia
Zwiń mapę
2011
08
lut

Umarłe miasta, Amapea i szalony Zaharia

 
Syria
Syria, Aleppo
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3549 km
 
O 8:00 Zaharia czeka już na mnie w recepcji hotelu. Zgarnia mnie szybko i pędzimy po Chińczyków, czyli całe dwie ulice dalej. Zaharia zaczyna wariować, że ich jeszcze nie ma. Spoko, mówię, przecież umówiliśmy się na 8:20, a jest dopiero 8:05. Jednak on nie daje za wygraną. A jak zapomnieli? No daj spokój, od wczoraj? Postanawia ruszyć do hotelu. Ja się poddaję. Widzę jak ich zapędza do minibusu 10 min. później. Nasz kierowca usadził mnie na siedzeniu obok siebie, a Chińczyków z tyłu. Nasz radosny minibus rusza. Już zaczynam rozumieć czemu ta wycieczka kosztowała mnie tak niewiele. Zaharia rozpuszcza na cały regulator swój hicior. Dosłownie swój. Mówi, że kilka lat temu nagrał to ze swoimi przyjaciółmi i zaczyna do owczego ryku z głośnika dodawać swój ryk na żywca, po czym jak oszalały zaczyna walić w kierownicę. No tośmy się wpakowali – wymieniam porozumiewawcze spojrzenia w lusterku ze współuczestnikami niedoli. Kiedy Zaharia biegnie nabyć śniadanie usiłujemy zamienić kilka słów, jednak zapętlony w głośniku ryk rannego łosia lub też kozła w czasie godowym uniemożliwia nam jakąkolwiek wymianę nawet pojedynczych słow. Kiedy dobijamy do naszego pierwszego umarłego miasta sami czujemy się jak nieżywi.

Jerada.

Chyba najbardziej mi się podobała ze wszystkich, choć między nią, a Rweihą i Serjilą różnice są tylko w rozmiarach. Oczywiście stały punkt programu – kozy wszędzie. Nawiązuje nić sympatii z resztą wycieczki. A właściwie to z męską połową wycieczki. Ernest (jakże chińskie i orientalne imię) jest bardzo kontaktowy i naprawdę fajny. Jego żona, no cóż. Nie pamiętam nawet jej imienia. Wydaje się wiecznie zmęczona i śpiąca. Pokazuje Ernestowi bizantyjskie rzeźbienia na nadprożach i wyjaśniam to co pamiętam ze studiach na temat symboliki. Zawieramy cichą umowę. Ja mam zagadywać Zaharię, żeby nie puszczał już swojego wycia. No dobra, mogę zagadywać, ale o czym ja mam gadać. Na szczęście kolejny przystanek niedaleko, więc pozachwycałam się Syrią i opowiedziałam o tym jaką mam rodzinę w Warszawie i starczyło. Jednak było to dla mnie tylko o połowę mniej wyczerpujące niż ta muzyka, więc Chińczyc,y jakby nie patrzeć skorzystali na tym bardziej.
Rweihda. Nasz kierowca mówi, że mamy tutaj tylko pół godziny, a potem musimy jechać do Serjili, bo mamy jeszcze dużo zwiedzania. No to się wyczołgujemy naszą trzyosobową grupą z busa i brniemy dzielnie oglądać kościół z bodaj czwartego wieku. Najpierw ruinki, kilka zdjęć i coś
tam na horyzoncie. Jakaś wielka rudera. Hmmm, tak, to chyba ten najważniejszy fragment. Zaczynam czuć się jak przewodnik. Opowiadam Chińczykom trochę o wczesnym chrześcijaństwie, a w międzyczasie brniemy po kostki w błocie i kozich odchodach do koczowiska przed kościołem. Okazuje się, że to idealne miejsce dla… właściwie nie wiem kogo, bo to nie Beduini. Za to maja dużo kóz, które lubią turystów. Utknęliśmy w błocie i kozach, które zaczynają się już do nas dobierać. Ja niby dziecko miasta, ale boje się tylko krów, więc ratuję i siebie i moich kompanów przechodząc przez środek czyjegoś namiotu rozbitego nad wejściem do kościoła przebijamy się zwiedzać ruiny. Okazuje się, że wleźliśmy na czyjeś podwórko, które może i kiedyś było prezbiterium, ale teraz jest kurnikiem, a nieopodal, żeby było radośniej, zadomowił się osioł. Tak osioł centralnie w czymś co wygląda jak przeniesiona skądś świątynia grecka. Wszyscy jesteśmy uradowani i z entuzjazmem cykamy foty osła.

Serjila.

Tutaj już bardziej zwyczajnie. Kupujemy bileciki i wchodzimy. Znów ruiny, tylko większe. Łaźnie, kościół, domy. Standard. Mamy godzinkę. Cóż można powiedzieć o trzecich już dziś ruinach? Niby zgodnie z wyksztalceniem powinny mnie zachwycać i powinnam się podniecać każdym kamieniem. Niestety wciąż pozostaję fanką Sant Samion i kolejne ruiny to dla mnie gównie ruiny.
Jedziemy dalej Zaharia zaczyna mnie uwielbiać, bo pytam o każdą pierdołę. Uświadamia mi kolejny raz w czasie mojego pobytu w tym kraju, że nie ma opcji pt. „mój chłopak”, jest tylko „mąż” albo nikt. Oczywiście podkreśla mi kilka razy, że muzułmanie i chrześcijanie nie zawierają małżeństw poza swoją religią i twierdzi, że jest to absolutnie prawnie zabronione. To ja już nie wiem, gubię się w tym wszystkim. Jedni mi mówią, że to prawo zwyczajowe, inni, że całkiem zwykłe i respektowane. Przestaję sobie tym już zawracać głowę, bo tutaj chyba nikt do końca tego nie wie. W małych miastach i wsiach na pewno tak jest natomiast, w dużych ośrodkach miejskich to chyba kwestia tego czy podpadasz władzy czy nie. Jeśli nie to możesz sobie żyć jak chcesz. Jeśli jesteś na celowniku prawdopodobnie wyciągną jakieś prawo zwyczajowe na temat sikania w konkretnych warunkach.

Al – Bara.

Kolejny nasz przystanek. A właściwie to trzy. Po drodze Zaharia nakupował słodyczy i pasie nas. Mnie najbardziej i powtarza wciąż jak to się dobrze ze mną rozmawia. Al – Bara to niezwykłe ruiny. W IV – VI w. było to miasto większe od Serjilli, teraz pozostało z niego kilka grobowców kościołów i domów rozsianych po okolicznych gajach oliwnych. Z tego co się zachowało widzieliśmy dwa grobowce przypominające piramidy. Jeden z nich był mniejszy i lepiej zachowany, drugi zawierał kilka sarkofagów i był niewątpliwie bardziej imponujący. Na koniec nasz kierowca zawiózł nas do miejsca, które określił jako „dom króla”. Niestety mimo wspólnych wytężonych starań ani mnie ani reszcie wycieczki nie udało się ustalić, który to z podanych w przewodnikach zabytków. Pozostaliśmy więc w niewiedzy, bo tutaj rzadko cokolwiek jest opisane.

Madamme Amal.

Po tych ruinach byliśmy już totalnie wyczerpani, a została nam na dziś jeszcze Apamea. Zaharia znów włączył swoje ryki, ale już nie miałam sił konwersować na jakikolwiek temat, bo poprzednio opowiedziałam już mu nawet o moim zdechłym psie. Na szczęście. Nasza katorga z walącym wciąż w klakson i wyjącym kierowcą trwała nie szczególnie długo. Po pół godzinie dojechaliśmy na herbatę do bardzo miłych ludzi. Dziewczyna ma na imię Amal. (W Syrii każda cudzoziemka lub kobieta zamężna to „Madamme”.) Jest niezwykle miła i naprawdę bardzo ładna. Uśmiecha się, ma w sobie dużo ciepła i życzliwości. Zaprasza nas do środka. Zdejmujemy buty siadamy na dywanach i poduchach. Bardzo czysty dom. Amal zaczyna się krzątać. Przynosi tace z owocami i herbatę. Pyszna, mocna herbata. Rozmawiamy trochę po angielsku trochę po arabsku (ja zauważam, że z gestykulacją i jak ktoś mówi bardzo powoli to podstawowe zwroty zaczynam chwytać, ale wciąż nie mówię). Amal ma tyle lat co ja, ale jak miała 17 lat to wyszła za mąż. Ahmad jest starszy od niej 24 lata. Mają już 4 dzieci. Dobrze nam się rozmawia. Prosi, żebym odwiedziła ją następnym razem jak będę w Syrii. Chciałabym być w tym roku jeszcze. Może pod koniec wakacji, ale to zależy od tego co się dzieje z Bassamem. Obiecuje jednak, że na pewno ją odwiedzę (i to szczerze, jak będę w Syrii, a mam nadzieję, że już niedługo tu wrócę, to koniecznie do niej zajrzę). Zaharia mi mówi później, że Amal bardzo źle trafiła. Jej mąż jest leniwy i nie chce pracować, ale ona jest dobrą żoną. Nigdy nie narzeka, wszystkie jej dzieci chodzą czysto ubrane, a ona sama też stara się jak może, żeby ze skromnych środków, które dostaje niczego w jej domu nie zabrakło. Żegnamy się po jakiejś godzinie czy nawet dłużej. Na koniec wizyty Amal jeszcze postanawia pomalować mi i żonie Ernesta paznokcie. Szczerze mówiąc to jak dla mnie jest zbędne. Okropny czerwony kolor, ale tutaj jak się ktoś maluje to jak papuga albo wcale.

Apamea.

Ostatni przystanek dzisiaj to starożytne ruiny Apamei. Rzymskie miasto z IV/III w. p. n. e. Nazywana jest małą Palmyrą. Mi się bardziej podobała niż Palmyra. Długa na dwa kilometry droga z kolumnadą po jednej stronie na środku kamienistej pustyni robi niesamowite wrażenie (oczywiście kozy pod portykami wliczone w koszty). Z Ernestem odżywamy i biegamy z miejscowymi chłopakami, którzy pokazują nam miejsca do najlepszych zdjęć. Sama się sobie dziwię że minął mi lek wysokości i lęk skręcenia karku. Wspinam się na kolumny włażę tam gdzie nawet ci chłopcy mają trudności z wejściem. Czuję się w swoim życiowe. Kolumny są tutaj naprawdę imponujące. W greckim czy rzymskim świecie nie znajdziesz takich drugich. Są żłobione spiralnie, a nie pionowo i w dodatku każda następna jest rzeźbiona w odwrotnym kierunku do poprzedniej. Spędzamy tam ze dwie godziny. Teraz czuję się głodna. Na szczęście za pół godziny dotrzemy na obiad.

Obiad u Madamme Lajli

W domu nie jem niczego co spada na podłogę. Wszystko musze mieć sterylnie czyste, jednak tutaj mogę jeść jakkolwiek. Jeszcze nigdy mi nic nie zaszkodziło. Siedzimy w domu szwagierki Zaharii. Lajla to sympatyczna kobieta, ma miłego męża i kilka córek i synów. Wszyscy siadamy na podłodze przy niskim stole. Kolacja składa się z warzyw, kurczaków, ryżu, jogurtu, frytek (tutaj to jedyna potrawa z ziemniaków. Ale te frytki są naprawdę dobre, nie żadne mrożonki tylko porządny ziemniak pokrojony w paski i wrzucony do wrzącej oliwy) i specjalnie dla mnie bakłażanów, bo jestem wegetarianką. Do tego oczywiście płaski i okrągły chleb. Jestem z siebie bardzo dumna, bo w Damaszku nauczyłam się jak nim się posługiwać, żeby coś ukroić albo nabrać do środka i nie zgubić po drodze. Jemy oczywiście rękami, chleb leży na podłodze. Zasady BHP na poziomie minus zero, ale uwielbiam takie jedzenie. Tutaj nawet z podłogi wszystko jest na pewno zdrowsze niż w Polsce w supermarkecie. Po kolacji oczywiście herbata. Jest już późno. Do Aleppo ponad sto kilometrów. Ładujemy się do minibusu. Usypiam na siedząco. Zaharia jest zachwycony, że się zmęczyliśmy i bierze to za dobry znak. Znaczy podobało się. Dobijam do hotelu ok 22:00. Padam całkowicie. Jutro muszę trochę odpocząć. Poszlajam się po mieście i porobię jakieś zakupy.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedziła 3% świata (6 państw)
Zasoby: 49 wpisów49 84 komentarze84 207 zdjęć207 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
11.08.2013 - 12.09.2013
 
 
02.03.2012 - 06.03.2012
 
 
10.09.2011 - 07.10.2011