Geoblog.pl    nadia    Podróże    Syria - Liban    Deir az - Zaur - wszyscy kochamy Baszara
Zwiń mapę
2011
05
lut

Deir az - Zaur - wszyscy kochamy Baszara

 
Syria
Syria, Deir az - Zaur
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3245 km
 
Jest 4.02. Jak mówiłam pełno policji. Pamiętałam jak Mohamad w Hamie mówił, że jak będę w Deir az Zaur to jego przyjaciel się mną zajmie. Niestety przyjaciel Mohamada ma totalnie wyprany mózg. Miły chłopiec, ale co pięć minut powtarza słowa uwielbienia dla Bashara typu „prezydent zbawił Syrię”, „to, że nas ciągle sprawdza policja to dla naszego dobra” oraz moje ulubione „Kurdowie nie mają w Syrii wszystkich praw, bo to źli ludzie. Nie wiem dokładnie czemu, ale prezydent wie”. Po pół godzinie żałuję, że jestem skazana na niego przez wieczór i następny dzień. Przynajmniej się dowiaduję jakie tu panują prawa. Wszędzie jest pełno policji, sprawdzają mnie w hotelu, sprawdzają na ulicy, w kawiarniach. Wypytują. Osobiście zaczynam panikować, bo tej policji jest więcej i więcej; na moście co druga osoba to glina. Mahmud, mój wielbiciel Bashara, mówi mi, żebym nie rozmawiała za dużo z nikim, bo to może być tajniak (który oczywiście nic mi nie zrobi, bo jest tajniakiem dla mojego dobra). Swoją drogą to niesamowite jak oni są przerobieni. Pluj im w oczy, a powiedzą, że pada. Znajomi z Hamy zaczynają do mnie dzwonić w nocy i pytać czy wszystko ok, bo jutro ten piąty. Mówię, że wszędzie mnie sprawdzają. Dowiaduję się, że muszę przyjechać do Hamy, bo policja wypytuje o Bassama. Znajomi znajomymi, ale są z Hamy, co oznacza, że z tymi z Damaszku to nieszczególnie się politycznie zgadzają. Jeśli ktoś jest z Damaszku to raczej nie zajmie wysokiego stanowiska w wojsku ani nie trafi do świty jaśnie oświeconego. Wiem jednak, że martwią się o mnie i że muszę im coś powiedzieć, jednak w tym układzie to nie oni są najważniejsi. Bez konsula, tłumacza, czy ambasadora nic nie powiem policji, ale muszę pogadać z Bassamem co mogę powiedzieć ludziom, którzy w końcu mi pomogli. Ufam już tylko jemu w tym kraju, a jego nie ma. Nie wiem co się dzieje. Mahmud jak nawiedzony sławi Bashara, aż mi niedobrze się robi. Ideologia ideologią, ale on jest jak katarynka. Zaczynam się jeszcze bardziej bać o Bassama, kiedy ten mój magnetofon obok zaczyna mówić o tym, że właściwie prawo jest takie, że jeśli mieszka się z kobietą przed ślubem to można iść za to do paki. Oczywiście nikt na to nie zwraca uwagi w dużym mieście, ale jak się uprą... poza tym jakby ktoś się naprawdę uparł mógłby nam cyknąć kilka fotek pod kocem, mimo że tylko pod nim siedzieliśmy, bo było zimno, i już jest dowód na dowolną zbrodnię. W kawiarni nad rzeką zaczepia nas policja, po drodze do hotelu zaczepia nas policja. Cykam kilka fotek na bazarze i na stoiskach z jedzeniem. Pokazuję jak się super bawię i próbuje wszystkiego co lokalne do jedzenia, żeby już zmienić temat z jaśnie oświeconego na choćby falafla. Już trochę lepiej. Przed odjazdem do Aleppo jeszcze kursowanie na posterunek policji po karteczkę, że mogę jechać, potem po bilet i na policję, i do okienka, i do autobusu. Mahmud ostrzega mnie, że nie powinnam z nikim rozmawiać, bo w autobusie jest pełno tajniaków. Normalnie czuję się jak jedyna osoba pozostająca do tej pory przy zdrowych zmysłach, jednak jeśli tak dalej pójdzie to zwątpię nawet w moje zmysły. Jak tylko rusza autobus przysiada się do mnie jeden, nie zna angielskiego - znaczy się może glina. Oni tutaj z angielskim często gorzej niż ja z arabskim (po arabsku znam kilka słów, ale przynajmniej umiem zapytać gdzie mam przystanek autobusowy). Zaczyna się głupowato uśmiechać i na migi pyta skąd jestem. Akurat pisałam sms do domu, a ten zabiera mi telefon i sprawdza połączenia, bezczelny normalnie. Na szczęście nie mam tam nic takiego. Wymieniłam kartę na polski numer, więc nikt już nic nie znajdzie. Syryjski numer sprawdzam raz dziennie. Normalnie jeszcze trochę w tym surrealistycznym miejscu i zacznę być naprawdę dobrym szpiegiem. Zaczyna wypytywać o zdjęcia, ja, że niby nie rozumiem po półtorej godziny daje za wygraną, bo ja twardo idę w głupa. Jestem padnięta. Do Aleppo docieram ok 21:00. niech mi tylko, który taksiarz teraz podskoczy to go rozniosę. Jest chętny. Madamme pozwoli? Jasne, że pozwoli. W końcu padam z nóg, nie będę szukać autobusu. Za dystans do mojego hotelu powinien wziąć nie więcej jak stówę (SYP oczywiście), ale wiadomo, że blondi to z zagranicy, więc trzeba ją zrobić na pięć razy tyle. Mówi, że weźmie tanio, po czym z uśmiechem śpiewa 500 SYP, wybucham mu śmiechem w twarz. Czuje się zbity z tropu, kiedy mówię: chyba chciałeś powiedzieć 50 SYP. Negocjujemy. Ja, że sto, on, że 400, ja, że chyba śni i wysiadam, on, że 350, ja mówię, że więcej jak 150 nie dam, ale jest twardy. Już 25 min siedzę w stojącej taksówce. Dobra stary 200, on, że 300, niech będzie 250, ale obwieź mnie przynajmniej po mieście, niech wiem za co płacę. No i zgoda. Przez taksiarzy wpadnę w nałóg palenia. Odkryłam, że negocjacje w Syrii idą znacznie lepiej jak bierzesz papierosa od tego kto częstuje – a tu wszyscy palą. Z taksiarzem wypaliłam jednego, ale jakiegoś strasznie mocnego. Obwozi mnie po mieście, opowiada po angielsku całkiem przyzwoicie (bez porównania z tymi w Damaszku), kupuje soczki i jakieś orzeszki. Prawie jak w kinie z obsługą. No i git, jesteśmy w hotelu, to nara miłej jazdy. A madamme z tobołami po stromych schodkach na górę. Mam nadzieję, że w całym Aleppo nie będzie pod górkę.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (7)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
asiwo
asiwo - 2011-02-08 11:03
niezly klimat jeszcze tylko brakuje ginu pokoju
 
 
zwiedziła 3% świata (6 państw)
Zasoby: 49 wpisów49 84 komentarze84 207 zdjęć207 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
11.08.2013 - 12.09.2013
 
 
02.03.2012 - 06.03.2012
 
 
10.09.2011 - 07.10.2011