Geoblog.pl    nadia    Podróże    Syria - Liban    Damaszek z Bassamem
Zwiń mapę
2011
31
sty

Damaszek z Bassamem

 
Syria
Syria, Damaszek
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2427 km
 
Lotnisko z Kasią

W niedzielę wstałam ok 5:30 dopakowałam część rzeczy i poszłam do pracy jak zwykle. Z tą różnicą, że po pracy o 22:30 wsiadłam w samolot do Damaszku. Trochę to było surrealistyczne, bo w ciągu jednego dnia, a właściwie dnia i nocy przeżyłam coś w rodzaju trzech dni w jednym. Przed odlotem poznałam Kasię, która leciała na studia do Damaszku. Chodziła między siedzeniami poczekalni w poszukiwaniu gniazdka do podłączenia komórki. Jedyne było koło mnie, a w samolocie okazało się że mamy siedzenia obok siebie. Wymieniłyśmy się numerami itp. na wypadek jakby któraś potrzebowała pomocy, bo ona do obcych Polaków, ale jednak Polaków a ja na CS. Więc nigdy nic nie wiadomo. W dodatku miałam się zatrzymać u nieznajomego Syryjczyka przez co wszyscy uznali, że zwariowałam totalnie, a nawet bardziej. Moi rodzice na szczęście nie mieli pojęcia jak zamierzam podróżować, więc nie zeszli na zawał na lotnisku. Choć mój tata mimo wszystko prawie.
Przyleciałyśmy na lotnisko wyposażone w wiedzę przewodnikową brzmiącą: „Na lotnisku są bankomaty, z których dobrze wyjąć więcej pieniędzy, bo w mieście z nimi kiepsko”. Po wyjściu z samolotu Kasia nas odprawiła, bo zna arabski i poszłyśmy na poszukiwania. Znalazłyśmy pięć – żaden nie działał. Zapytać nie ma kogo, czwarta rano, a my w czarnej dupie. Bez pieniędzy na lotnisku w obcym kraju. Cudnie. Kasia nie może się dodzwonić do tych Polaków, z którymi ma mieszkać, w dodatku nikt nie wie gdzie jest dzielnica do której ma się dostać. Powtarzam NIKT Z TUBYLCÓW NIE WIE. Dziwne. No to moja kolej ratowania sytuacji. Dzwonię do Bassama, chłopaka, u którego mam mieszkać. Mówię, że jestem, nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, bo powiedział tylko, że zaraz będzie na lotnisku. W środku nocy ktoś obcy po mnie jedzie - to miłe, żaden mój chłopak nigdy nie zrobił czegoś takiego dla mnie. Co najwyżej mogłam usłyszeć „weź taksówkę”. Od tej pory Bassam został moim prywatnym Damasceńskim bohaterem. Zaproponował, że zabierze Kasię do jej dzielnicy, która okazała się być prawie poza miastem, czyli cholernie daleko, a potem dotarliśmy do domu. Położyłam się po 7:00, ale nic to; o 9:00 byłam już na nogach i mogłam ruszać na podbój miasta. Oczywiście bohater znów uratował mnie przed totalnym chaosem. Bassam mieszka daleko od centrum, więc po pierwsze zawiózł mnie do punktu gdzie załatwiłam sobie syryjski numer telefonu, za który zapłacił, bo nie miałam przy sobie nic poza kartą, a potem podrzucił mnie na autobus do centrum. Pierwsze co zrozumiałam po wyjściu z autobusu: nie wiem gdzie jest centrum, gubię się na każdym niemal skrzyżowaniu, bankomatów brak! Znów czuje się w dupie. Po szlajaniu się bez sensu wreszcie dopadam do bankomatu. Jestem uratowana, uśmiech na mojej twarzy rośnie z każdą komendą, a tu nagle – karta nie może być przyjęta… tragedia, panika. Mam miesiąc w tym kraju być bez pieniędzy?! Strach w oczach; wpadam do banku. Uff to nie tak, że nie mam pieniędzy. Po prostu nie mam ich w narodowym syryjskim banku. Znów szukam. Policjanci nie znają angielskiego, ale jakoś na migi w końcu po długich negocjacjach polsko – arabskich dochodzimy do porozumienia, bankomat się znajduje. Pieniądze się wyłaniają jest 14:00 ruszam na podbój miasta. Damaszek zaskakuje rozmiarami, to się gubię to znajduję to znów trafiam do punktu, który wydawało mi się, że jest w totalnie innym miejscu niż miał być wgd. moich obliczeń. Innymi słowy jestem u siebie. Niby miałam być niewidzialna – tak mówił kolega, ale jakoś się tak nie czuję. Jestem chyba jedyną turystką w mieście, a przynajmniej tak się czuję. Ludzie się na mnie gapią, a sprzedawcy w sukach chcą się przytulać. Po Al.-Hamedija przemieszcza się sekta Irańczyków biczujący się pochód w stronę meczetu Omajadów. Skóra pęka, po kamiennej uliczce spływa krew, kobiety w czarnych strojach płaczą, sprzedawcy sklepików zaczepiają mnie z wyraźnym obrzydzeniem patrząc na pochód – Syryjczycy tak nie robią – powtarzają. Najwięcej krwi jest na ostatnim odcinku tuż przed meczetem, tutaj zaczepiają mnie chłopcy ok 15 lat i też mówią, że to nie są Syryjczycy. Rozumiem, wiem, zapamiętam – każdy na trasie Al- Hamedija – meczet już mnie uświadomił.
Meczet piękny, ale nie umywa się do błękitnego w Stambule. Narzucam na siebie przyodziewek dla turystek, wyglądam jak w zgrzebnym worze. Dookoła słyszę śpiewy i odgłosy modlitwy przechadzam się ze świadomością, że mam w plecaku dyktafon. To trochę ryzykowne. Bassam mówił, że bez zezwolenia nie można nic nagrać, bo jak mnie złapią to zamkną jego, a nie mnie. Ryzykować tłumaczenie się ambasadorowi to jednak co innego niż wkopać do paki bogu ducha winnego faceta, który w dodatku jest naprawdę bardziej niż w porządku. Jak to zrobić, żeby nikt nie zauważył. Jest sposób. Nie zdradzę jaki, bo może go jeszcze powtórzę. Nagrywam, pocą mi się ręce jak pod prysznicem. Wychodzę z meczetu na drżących nogach. Gubię się w sukach i uliczkach, po czym znów się znajduję. W nosie kręci mnie milion zapachów, milion przypraw. Oczywiście daję się orżnąć jak głupia na szaliczek. To się więcej nie powtórzy, wiem już, że powinien kosztować nie więcej jak 300 syp. No ale co tam. Trudno. Zdarza się. Mapa jest już zbędna. Nie ma na niej wszystkich ulic, a te tzw. główne są mniej więcej takie jak te pomniejsze. Idę na czuja. Znajduję Karavan Saraj. Przepiękne miejsce, do którego prowadzą maleńkie drzwi na jednym z pomniejszych suków. Jestem sama. Pierwszy raz w życiu jestem sama w tak pięknym miejscu. Pośrodku stoi fontanna wytryskująca pod szklany sufit strumień wody. Światło rozprasza się w jej kroplach i spływa po białych ścianach pokrytych zielonymi poprzecznymi pasami. Wychodzę stamtąd jak z bajki. Resztę jeszcze zdążę zobaczyć, ale robi się powoli ciemno. Gubię się jeszcze parę razy w okolicy, żeby trafić do dzielnicy Saoruja. Dość trudne zadanie mimo mapy, która staje się czytelna dopiero jak się trafi tam gdzie się powinno. Stoję na dużym skrzyżowaniu w środku dzielnicy. Czekam na Bassama. Ludzie oglądają mnie jak zwierzę w zoo, ale nie dlatego, żeby mnie podziwiać, myślą raczej, że jestem Rosyjską dziwką. Niektórzy nawet mi to mówią – faceci, kobiety patrzą podejrzliwie. Robi się późno. Wreszcie podjeżdża mój bohater. Do tej pory myślałam tylko o tym, żeby iść spać, ale jakoś dobrze się gada. W mieszkaniu Bassama jest strasznie zimno. W Damaszku zima trwa krótko i nie jest szczególnie dotkliwa, więc nie ma centralnego ogrzewania; w łazience jest tylko bojler z gorącą wodą i piecyk przy kanapie. Zimno cholernie. Siadamy na kanapie pod kocem. Można by powiedzieć: „Siedzimy gadamy nic się nie dzieje”, a tu patrzę na zegarek 6:00. Kurczę strasznie dawno nie zdarzyło mi się tak długo z kimś gadać, nie mówiąc o tym, że po angielsku i przechodząc od rozmów o życiu i śmierci przez problemy polityczne, po totalną abstrakcję. Będzie mi go brakowało jak wyjadę do Hamy myślę. Przeczołguję się do łózka spać. Tutaj to dopiero jest zimno bez tego piecyka. Rano, czyli ok. 11:00 zwlekamy się z łóżek. Bassam do pracy ja do Bosry.

Bosra

Czekam na stacji ponad godzinę na autobus. W tym czasie poznaję Egipcjanina prowadzącego kafejkę na stacji. Jest ok, gdyby tylko ciągle się nie obściskiwał. No, ale pokazuje mi autobus bo tutaj same arabskie napisy, wsiadam jadę. Ostatni transport mam z Bosry mam za 2,5 godz. Dopada mnie jakiś miejscowy przewodnik. Bez niego nie wejdę do teatru, więc cóż niech idzie. Bosra jest niesamowita. Niby ruiny jak ruiny tylko z czarnego bazaltu, ale teatr jest niezwykły. Początkowo rzymska budowla zmieniona na twierdzę w czasach już muzułmańskich. W budowli przez którą przewijają się tysiące ludzi dziennie znów jestem sama. Ciemne ponure stajnie przypominają klimatem wysmakowane filmy grozy. Po wyjściu z teatru do mojej jednoosobowej wycieczki dołącza się Francuz – Steve. Jesteśmy teraz ze Stevem grupą. Wchodzimy do najstarszego w Syrii i trzeciego najstarszego na świecie meczetu. W Bosrze w ruinach miasta wciąż mieszkają ludzie, a na antycznych termach pasą się kozy. Nikomu to szczególnie nie przeszkadza. Jest ciemno zaraz ma przyjechać mój ostatni autobus. Przewodnik miło mnie odprowadza po czym podaje swoją cenę. O ty w dupę kopany, motyla noga! Ale tym razem na złość postanawiam się nie targować. Niech ma mnie na sumieniu, kurczykotek jeden. Może następnym razem pomyśli. Pokazuję ile mam pieniędzy w portfelu. On ciągnie mnie do bankomatu. Super, myślę, to ten syryjski. Pokazuję, że nie działa mówię, że to moje ostatnie pieniądze, ale chamek nie ma krępacji. Bierze. Ja wsiadam do autobusu. Ha! Rusza go jednak. Zatrzymuje autobus i chce mi oddać kasę, ale ja twardo, że nie i że jeśli taka jest cena za oprowadzanie to ja zapłacę. Oddaje połowę, ja że nie, oddaje więcej niż połowę niemal z przerażeniem i łzami w oczach. Spadaj miej mnie na sumieniu, mam kasę. Jeszcze za nic poza kilkoma drobiazgami nie udało mi się tu zapłacić. Bassam nie chce słyszeć o tym żebym zapłaciła za cokolwiek. Fajne targowanie, po raz pierwszy chciałam dać więcej niż ktoś zażądał. Wracam do Damaszku jest dość późno 20:00. Bassam ciągle w pracy ja bez pieniędzy. Mam tylko 10 SYP na autobus. Trudno jadę (mam nadzieję, że do centrum, bo jak nie to słabo. Na drugi już nie mam, a bankomaty prywatnych banków są w centrum). Ucinam sobie pogawędkę z miłą dziewczyną i jej mężem, który się nie odzywa co prawda, ale jakby na to nie patrzeć to jest obok. Okazuje się, że jednak nie do centrum. Ojej no to problem. Na szczęście Hasna proponuje, że mnie podwiozą do bankomatu. Dziękuję to bardzo miłe. Wypytuje mnie o to co myślę o syryjskich mężczyznach. Hura wreszcie mogę pogadać o facetach, a nie z facetami. Zatem… Syryjczycy różnią się od innych Arabów wyglądem dlatego według moich standardów są bardzo atrakcyjni. Mają białą skórę i bardzo ładne ciemne oczy, czasem piwne, czasem brązowe, a czasem nawet granatowe. Najlepiej poznać Syryjczyka po tym, że nie zaczepia na ulicach, są bardzo grzeczni zachowują się elegancko i z szacunkiem do kobiet. Mają w sobie coś bardzo delikatnego.
Mówię to wszystko Hasnej, którą bardzo cieszą moje słowa. Kobiety w Syrii też są bardzo piękne. Mają delikatną jasną skórę ubierają się normalnie, choć większość zakrywa włosy, ale część pracuje, studiuje - zwłaszcza młode dziewczyny. Kobiety jak się też przekonałam mówią częściej i lepiej po angielsku.
Po dotarciu do bankomatu Hasna proponuje, że zaprowadzą mnie do miejsca, gdzie mam się spotkać z Bassamem. Problem w tym, że nie umówiliśmy się w konkretnym miejscu na konkretną godzinę, więc mówię im tylko, że wiem już gdzie jestem i że trafię sama, ale tak naprawdę wiem, że nie puściliby mnie samej po nocy na szlajanie się bez sensu, a nie chcę im zabierać czasu. Kręcę się trochę i czekam na telefon. Nieszczególnie długo. Bassam ma dla mnie niespodziankę. Rozmawialiśmy poprzedniej nocy o tym, że oboje lubimy miasto nocą. To całkiem inna bajka taki spacer w nocy, a co innego za dnia, ale to co zobaczyłam to baśń z tysiąca i jednej nocy. Na północy Damaszku znajduje się wzgórze Kasjon. Widać z niego całe miasto. To była ta niespodzianka dla mnie. Mogłabym zostać tam na zawsze. Damaszek płonie, gdzieniegdzie wystrzeliwują zielone płomienie meczetów. Pijemy kawę i czuję się jakbym trafiła do muzułmańskiego raju, albo do syryjskiego po prostu. Mamy wrażenie jakbyśmy znali się od co najmniej kilku tygodni. Bassam zaczyna coś opowiadać od słów „pamiętasz jak kiedyś…”. Zaczynamy się śmiać, bo przecież to „kiedyś” mogło być najwyżej wczoraj albo przedwczoraj nad ranem. Wtedy jeszcze nie wiem, że Syria to nie raj na szczycie Kasjon, ale wkrótce się dowiem. Na razie wiem, że Bassam jest artystą i że władza za nim nie przepada lekko mówiąc. Wydaje mi się to na razie czymś w rodzaju filmu z czasów PRL, jakaś zabawna anegdota czy może „Miś”. Jutro mój ostatni dzień. Nasz rytuał w postaci przegadanej nocy pod kocem przeciąga się do 7:00. Znów przenoszę się do łóżka. Znów zimno. Ale śpię dzielnie. Jestem zbyt padnięta na wybrzydzanie.

Malula

Pobudka znów późno. Plan był inny: wstaję o 8:00 i zaliczam od razu Seydanaję i Malulę. No cóż. Większość planów mi nie wypaliła. Biorę taksę, żeby było szybciej. Masakra. Z całego Damaszku to akurat ja trafiłam na taksówkarza, który nie zna ani jednego słowa po angielsku i w dodatku okazuje się, że nie ma pojęcia gdzie jest Malula. Nie zdziwiłabym się gdyby nie miał nawet prawa jazdy. Pyta się każdego po drodze czy dobrze jedzie, kiedy nawet ja wiem, że droga jest prosta jak drut. Dojeżdżamy, a ten zamiast ustalonych 700 SYP, które są i tak kosmiczną ceną, chce 11 tys. No to przegiął. Zgarniam przechodzącego obok taksówki chłopaka. Widzę po wyglądzie, że Syryjczyk co znaczy, że na pewno miły i raczej zna angielski. Zna. Ostatecznie daję taksiarzowi 1 tys., bo mam go totalnie dość. Chłopak ma na imię Atylla i prowadzi restaurację rodzinną przy zakonie św. Tekli. Zaczynam zwiedzać. Znów jestem sama w zakonie. Cisza spokój. Zakon jest wykuty w skale, w jednej kamiennej sali zgromadzona jest kolekcja starszych i nowszych ikon. Pierwszy raz widziałam ikony z arabskimi napisami. Przemieszczam się wyżej do zakonu st. Sarkis. Jestem na szczycie świata. Ten jest jeszcze piękniejszy. Zbiegam jednak szybko na dół, żeby zdążyć na ostatni autobus do Damaszku. Okazuje się, że nie ma co się spieszyć, więc zachodzę jeszcze do restauracji Atylli. Jakiś obiad się przyda zawsze. Syryjczycy są bardzo otwarci i ciekawi świata, a przy tym chcą, żeby ich kraj otworzył się bardziej i starają się jak mogą o to walczyć. Każdy ma swój sposób. Jedni przez kontestację, inni starają się nie dać zamknąć za polityczne komiksy tak jak Bassam inni siedzą w Tadmurze, a jeszcze inni się zwyczajnie boją i nie robią nic. Atylla był w Kanadzie w pracy, ale niestety nie przedłużyli mu umowy, bo nie zna francuskiego. Jest w moim wieku. Nie chce wyjeżdżać. Zresztą Syryjczycy wcale nie chcą emigrować nie chcą zalać Europy swoją obecnością. Chcą spokoju, chcą móc korzystać z Facebooka, który jest tutaj nielegalny jak zresztą wszystkie duże portale społecznościowe. Mają jednak swoje sposoby i jakoś to im nie przeszkadza… do czasu. W busie do Damaszku poznaję dwóch miłych Koreańczyków, którzy podróżują do Jordani. Proponują podrzucić mnie do centrum. Azjaci mają przerypane na całym świecie. Za 5 min. drogi do hotelu taksiarz chce 500 zwariował. Po kłótni odjeżdża. Następny bierze 100, mimo że licznik wybił 40. Nie chcą się targować nie chcą słuchać chłopaków. Szkoda mi ich. Mnie nacinają, ale przynajmniej z uśmiechem na ustach ich z olewczą pogardą.
Znów czekam na telefon. Popalam sziszę i czuję się szczęśliwa. Bassam dołącza do mnie dość szybko. Kolejna niespodzianka. Spacer wieczorem i… słodycze. Słodycze w Syrii są przepyszne. Nie umiem ich nazwać ani nie wiem z czego są, ale ich smaku nie da się opisać. Słodkie pistacjowe niektóre jak białe puszyste chmurki inne lepkie jak bahlawa z serem na dole i polane pistacjowym syropem. Okazuje się, że dowcipy polskie tłumaczone na kulawy angielski też są śmieszne i tak samo arabskie. Siedzimy pod tym naszym kocem. Bassam coś cichy dziś. Zasypiamy oczy nam się kleją, ale siedzimy twardo tak jakby rano bez naszego snu miało nie nadejść. W końcu mam dość. Idę spać. Rano zaczynam zabierać wszystkie rzeczy z mieszkania. Nie było mnie całymi dniami a korzystałam praktycznie tylko z kanapy, ale moje rzeczy są w całym mieszkaniu: w każdym pokoju w łazience, na półkach, chyba tylko w kuchni ich nie ma. Zbieram się. Jakoś mijamy się unikamy. Jest cicho. Bassam wiezie mnie na autobus do Hamy. Żegnamy się jak starzy przyjaciele, już go nie zobaczę aż do powrotu w lato – myślę.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (14)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
mirka66
mirka66 - 2012-03-04 20:10
Pamietam te miejsca ze zdjec mojej siostry.Pieknie tam.
 
 
zwiedziła 3% świata (6 państw)
Zasoby: 49 wpisów49 84 komentarze84 207 zdjęć207 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
11.08.2013 - 12.09.2013
 
 
02.03.2012 - 06.03.2012
 
 
10.09.2011 - 07.10.2011