Wracam do Bejrutu. Dziwne, tak na to czekałam, a teraz wcale nie chce mi się tam jechać. Jednak nikt na mnie nie czeka. Gdyby nie to, że mam tam teraz też inne sprawy nie tylko hobbystyczne – i to sama je sobie zorganizowałam, żeby właśnie wrócić – to bym chyba nie leciała. Siedzę na lotnisku w Moskwie. O północy będę w Libanie. Stamtąd już nie do kogoś tylko do pensjonatu. Co prawda mam poumawiane spotkania i nudzić się nie będę, bo mam pełno spraw na głowie, a za tydzień przyjadą muzycy, z którymi organizuję projekt artystyczny i będzie fajnie, ale na razie to jakoś tak jakbym wracała po podróży do domu. To ten jedyny etap, którego w podróżowaniu nienawidzę – wracać. Jednak Bejrut jakoś poprzednio ostatecznie nie okazał się dla mnie łaskawy. Ostatnio myślałam, że jakoś to jeszcze sensownie wygląda – fajni kuple, ładne pogoda, ale jakoś to jednak nie zadziałało.
Kiedy wraca się drugi raz w to samo miejsce i trzeci i kolejny, a potem znów to ani nie jest się już atrakcją dla ludzi, którzy nas znają i na odczepnego mówią „to jak przyjedziesz to zadzwoń spotkany się” potem, w natłoku zajęć, wypijacie razem kawę albo idziecie na imprezę i tyle. Trzeba sobie za pierwszym razem nazbierać dużo ludzi, żeby potem mieć dużo tych kaw, żeby nie łazić ciągle w te same miejsca. Ja na szczęście mam sporo i jest jeszcze trochę miejsc, których nie widziałam.
Z drugiej strony to miejsce, ten Bejrut chciałabym jakoś oswoić, bo nie mogę się wciąż nim zachwycić; szukam jego czaru, szukam tego co pokochałam od razu w Damaszku, ale jakoś tego nie ma. Niby miasto na wzgórzach, kontrasty, była wojna, nie ma wojny, są traumy jest inaczej, ale jakoś z jednej strony ciągnie mnie tutaj, żeby zrozumieć o co właściwie w tym kraju chodzi, a z drugiej wciąż nie rozumiem co w tym miejscu jest.
A ludzie? Cóż, jakoś kiedy jedzie się jako „ciekawostka z polski” to jest ich więcej, potem się wykruszają. Teraz mogę sobie pobyć sama. Dom? Gdzie jest dom? W Polsce mnie dusi, nie mogę tam wytrzymać. Bejrut mnie jednocześnie odpycha i przyciąga, ale na razie nie ma mi nic do zaoferowania, bo przecież podobno tam jest dom gdzie serce.
Do Syrii nie mogę wjechać. Teraz to już bym się nawet bała. Nie ze względu na siebie, ale też każdego, kto mnie kiedyś spotkał na swojej drodze.
Życie jest jednak niesamowicie dziwnym strumieniem. Rok temu, gdyby mi ktoś powiedział, że pojadę sobie organizować wydarzenie kulturalne do Libanu, łączące tradycyjną muzykę polska z poezją Różewicza, Szymborskiej, Herberta i Miłosza, śpiewanych po arabsku z rockowymi i metalowymi muzykami libańskimi to bym powiedziała, że chyba mu się śni. Teraz sama to wymyśliłam zorganizowałam i jadę. Dumna jestem z siebie i już mi nie zależy, żeby ktokolwiek inny był. To niesamowite uczucie stworzyć coś, wykreować, dopracować i zrealizować pociągając za sobą ludzi. Nigdy nie byłam leaderem niczego, zawsze byłam sobie sama ze sobą; własnym sterem żeglarzem okrętem byle siedzieć na własnej grządce. Teraz nagle jestem kapitanem – jakoś tak niechcący…