Geoblog.pl    nadia    Podróże    Liban    Falaflowy dzień w Baalbek
Zwiń mapę
2011
04
paź

Falaflowy dzień w Baalbek

 
Liban
Liban, Baalbek
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2614 km
 
Mój prawie ostatni dzień upływa na lenistwie znów. Wczoraj wyrobiłam normę turystyczną jadąc do Baalbek. To obowiązkowy punkt na trasie do Libanu. Starożyte miasto ze wspaniałymi świątyniami w tym bardzo dobrze zachowaną świątynią Bachusa.
Wstałam bardzo rano bo z mojej wsi jest kawał drogi do Baalbek. Pojechałam najpierw na dworzec Dora (czyt. Taura). Mają tutaj budkę z falaflami które bardzo lubię. Zamówiłam sobie – sądząc że jestem bardzo głodna – 12 falafli (nie mylic z kanapką chodzi mi o 12 placuszków) ale po 4 stwierdziłam że mam dość miły pan który mnie już kojarzy bo objadłam wszystkie okoliczne falafle i wybrałam jego knajpkę na moje poranne przekąski zapakował mi pozostałe śmiejąc się ze mnie przy tym.
Z plecakiem pełnym jedzonka pojechałam na dworzec Cola, potem wzięłam mikrobus do Baalbek, ale w trakcie kierowca się rozmyślił i stwierdził że jedzie tylko do jakiejś wsi wysadził mnie na totalnym zadupiu i sobie pojechał. No cóż, to było niezwykle piękne zadupie. Góry o słomkowych włosach, spokój i droga wijąca się jak wstążka wśród szczytów. Poczekałam trochę chłonąc atmosferę poczym podjechał kolejny bus który łaskawie zawiózł mnie w pobliże świątyń. A tutaj niespodzianka spotkałam konsula, który mało nie padł na mój widok wykrzykując „Pani Marto no gdzie Panią wywialo, ja przecież przez tą babę zawału dostanę. Miała Pani siedzieć w Bejrucie?!” (to w związku z tą sprawą w której jestem świadkiem). No mieć miałam, ale kto się spodziewa że akurat konsul będzie oprowadzał tego samego dnia po Baalbek swoich znajomych. No ja na pewno nie. W każdym razie pogawędziliśmy trochę po czym udałam się na zwiedzanie.
Opanowało mnie istne szaleństwo fotografowania inskrypcji (tutaj z dedykacją dla mojej przyjaciółki Agaty). Niemal jak w Syrii z Chrisem wpadałam w każdą dziurę z tryumfalnym poczuciem odnalezienia kolejnego „nigdzie”. Ostatecznie po 2 godzinach buszowania zgłodniałam trochę a przecież falafle czekają. Wybrałam najwyższy punkt świątyni rozsiadłam się nad fosą spuszczając nogi przez krawędź muru. Zaczęłam posiłek w restauracji z najlepszym widokiem w okolicy. Mój obiad kosztował mnie ok 4 funtów libańskich, ale smakował lepiej niż wykwintne libańskie potrawy w restauracjach przy ruinach. No i nikt inny nie siedział na tak doskonałym miejscu. zawsze na wycieczkach do ruin zabieram coś do jedzenia żeby zjeść to na miejscu. To lepsze niż restauracje, potem smaki kojarzą mi się z miejscami i miejsca ze zdjęć przywodzą na myśl smaki. Kiedy odpoczęłam sobie trochę poszłam zwiedzać jeszcze świątynię Bachusa. Po przekroczeniu progu stwierdziłam głośno (bo nikogo innego nie było): tak to naprawdę ładna świątynia. I taka jest prawda. Lekkie konstrukcje przypominające koronki wciąż stanowią ściany, rzeźbione sufity krużganków przepuszczają niebieskie sklepienie. Co prawda na ścianach widnieją wydrapane w XIX wieku informacje typu „byłem tu. Stefan” ale dodaje to uroku miejscu. Kiedy do świątyni wbiła się rozchichotana wycieczka 50 japońskich dziewczynek w towarzystwie równie rozanielonego księdza stwierdziłam że czas się zwijać. Co za dużo folkloru to… ktir ;)
Po nabyciu pod bramą magnesów na lodówkę dla mamy z kiczowatym napisem Baalbek i wytłumaczeniu sprzedawcy że nie umówię się z nim ani nie kupię miliona innych rzeczy przeszłam kawałek dalej zasiąść przy bardzo słodkiej tureckiej kawie i nargili. Ponieważ noszę bojówki i wojskową czapkę z daszkiem czasem ludzie na mnie dziwnie patrzą. Tym razem przez fale dymu wydobywające się z moich ust usłyszałam pytanie starszego pana który przysiadł się do mnie (knajpka miałam całe 2 stoliki): Czy jesteś komunistką? Spojrzałam na niego zaprzeczając od razu. Dziadek wydawał się bardzo rozczarowany. Dodał: a wyglądasz jak córka Che. Było to miłe zważywszy na to że akurat El Commendante cieszy się tutaj sporym powodzeniem. Staruszek zniknął zostawiając mnie w porach tytoniu i widokiem Baalbek skąpanego w pomarańczowym słońcu.
Wracając do domu mijałam te same chmury wyglądające jak z czarno-białego filmu. Kiedy słońce skryło się za chmurami jedyne barwy jakie pozostały to rozmaite szarości do których granat i błękit dopiero się podkradały. Bajkowa sceneria coraz bardziej zaczęła przypominać zwyczajną noc. Kiedy dojechałam do domu zapadłam w sen tak szybko, że nawet wracający o świcie Bassem nie obudził mnie waleniem w drzwi, które zaczęły się ostatnio zacinać. Jakoś sobie w końcu sam poradził z otwieraniem, nie wnikam…

PS zdjęcia robię ale zalącze po powrocie do domu bo oczywiście zapomniałam zabrać odpowiedni kabelek do aparatu.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (4)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2011-10-05 09:36
Ciekawy opis a na zdjęcia czekam z niecierpliwością !
 
 
zwiedziła 3% świata (6 państw)
Zasoby: 49 wpisów49 84 komentarze84 207 zdjęć207 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
11.08.2013 - 12.09.2013
 
 
02.03.2012 - 06.03.2012
 
 
10.09.2011 - 07.10.2011