Geoblog.pl    nadia    Podróże    Liban    Senny dzień barowy
Zwiń mapę
2011
28
wrz

Senny dzień barowy

 
Liban
Liban, Beirut
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2541 km
 
Znowu mam całkiem turystyczny dzień. Przede wszystkim cieszy mnie niezwykle, że namierzyłam pralnię niedaleko domu, mimo że nikt z niej nie korzysta chyba bo jakaś zapuszczona ale pralnie chyba z natury tak wyglądają, muszę się jutro przetransportować. Dziś miałam kulturalno - jedzeniowy dzień. Zbieram siły na jutro i piątek, bo mam wtedy szereg wywiadów i spotkań z artystami libańskimi koncert palestyńskiego hip-hopu wizytę w szpitalu itp.
Zatem dziś było spokojnie. Wstałam sobie po 12:00 rozejrzałam się dookoła – po obu stronach łóżka mam ciągle dwa plakaty „Wywiad z wampirem” i „Dracula. Love never die”. Taka konfiguracja znaczy że jestem u siebie – tzn. u Bassema ciągle ale ponieważ rzadko się widujemy to bez różnicy jak zwał. Ale chyba zarażam się chaosem, bo moje łóżko stopiło się już całkiem z tym mieszkaniem, czyli nak sie nie wie że to jest łóżko to wydaje się, że to sterta śmieci pośrodku innych śmieci. W dodatku chyba zaczynamy mieć karaluchy - to stanowczo gorsze niż szczur).
Z powodu niedoczyszczenia (nie siebie żeby nie było, ja mam wszystko czyściutkie a prysznica używam nadprogramowo jakby to miało uratować bajzel przed ostateczną zmianą w śmieciowisko), postanowiłam być wielce kulturalna i odwiedzić muzeum narodowe oraz uniwersytet amerykański. Muzeum jest trochę oddalone od centrum ale ponieważ moja główna aktywność tutaj to chodzenie dzięki któremu znam już całkiem nieźle główne dzielnice (od Charles Helou przez Gemayze i Achrafiye do Badaro i dalej do Dora a z drugiej strony Od Corniche przez Bliss, Hamrę do Mar Elias – całkiem się nieźle orientuję).
Muzeum jest całkiem przyjemne i nieduże. Może i jestem już ignorantką. Widziałam w życiu wiele muzeów, w każdym mieście oglądam je. W LO i na studiach miałam istną manię muzealną, nie ma w Warszawie muzeum czy galerii w której bym mnie była, w każdym kraju oglądam co też mają w muzeum narodowym ale za każdym razem moja doza entuzjazmu jest mniejsza i mniejsza. Muzea są martwe. Wolę centra kultury i kawiarnie w których odbywają się warsztaty i wystawy które jakoś żyją. W muzeach wszystko stoi bądź leży z namaszczeniem jak w kościele. Ludzie są cicho przemykają między ekspozycjami jak niechciani goście a przecież to dla nich są te wszystkie zbiory i dzięki nim. Jeśli muzeum nie wzbudza emocji to staje się zwykłym archiwum, jeśli nie pojawia się poczucie piękna to po co nam muzeum.
W Bejrucie są bardzo ładne sarkofagi z Tyru z przedstawieniami mitu o Achillesie – przynajmniej tak twierdzi tabliczka obok (ja nie dopatrzyłam się która to dokładnie scena i z jakiego mitu ale widać archeolodzy owszem). Sarkofagi i mozaiki warto zobaczyć poza tym ekspozycja jest dobrze utrzymana. Oprócz tego na pierwszym piętrze znajdują się monety i moje ulubione: figurki zwierząt! Uwielbiam ziewającego hipka – zdobył moje serce choć śpiący hipek był równie blisko. Małpki nie miały z nimi szans.
Potem stwierdziłam, że czas na spacer i jedzonko. Kuchnia libańska jest pyszna, choć tego co mięsne nie jem. Ciekawą rzeczą tutaj jest knefe – bułka z rozpuszczonym słonym serem (chyba kozim) w panierce polana słodkim syropem. Brzmi może kosmicznie ale jest to tradycyjne śniadanie (którego chyba mało kto już je). Smakuje całkiem nieźle, na pewno warto spróbować. Oprócz tego jest cały wachlarz przekąsek w stylu falafli i kebabów oraz sagy (nie mam pojęcia jak to się pisze ale czyta się „saż”). Ów „saż” to zarówno piec z kopulą na którym wypieka się specjalny rodzaj chleba (bardzo cienki, okrągły i chrupiący). Jest to także nazwa przekąski z chleba z różnościami w srodku, można zamówić sage z serem, mięsem warzywami, najbardziej popularny jest z zataarem (mieszanka zioła które nazywa się zaatar, sezamu i oliwy).
Przechadzając się po mieście natrafiłam przypadkiem na obóz palestyński. Myślałam że to zwykła tylko biedna dzielnica, ale okazuje się że nie. To co mnie potem zaskoczyło to fakt że utożsamiałam wszystkich Palestyńczyków z islamem a tutaj surprice: okazuje się że niedaleko Antelias jest obóz dla palestyńskich chrześcijan. Tam nie byłam (jakoś jak mam dużo czasu i perspektywę powrotu to nie śpieszy mi się żeby widzieć wszystkie kamienie i wszystkie miasta i wszystkie zabytki, raczej poznaję ludzi).
AUB czyli uniwersytet amerykański jest najstarszym w mieście (choć zalążki francuskiego były wcześniej ale to nie był uniwersytet). kojarzycie komedie romantyczne rozgrywające się na uniwersytetach kalifornijskich? To właśnie takie kompleksik zbudowali sobie tutaj Amerykanie. Boisko Kampus plaża parking - wszystko czyściutkie i dopieszczone. Poziom nauczania też podobno wysoki. A.U.B. to chyba jedyne co Amerykanom wyszło na Bliskim Wschodzie. Może zamiast "naprawiać" kolejne kraje pozakładaliby uniwersytety, to przynajmniej nie obraca w ruinę całego kraju.
Mój dzień dziś jest totalnie senno kawiarniany, gęste powietrze zapowiada deszcz. Parno. Nic się nie chce totalnie. Potrzebuję jednego całego dnia, żeby wybrać się do Baalbek i jednego na Trypolis, ale nie mam całego dnia. Jutro dwa spotkania w piątek 4 i koncert. W sobotę chciałabym pojechać do jednego z tych miejsc, może na weekend do Trypolisu. Bassem przebąkiwał coś o tym, że mieszkania potrzebuje. To się mogę wydelegować, czemu nie.
W każdym razie zwiedzam dziś bary i puby i jem, jem, jem… aha i jeszcze jem ;)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedziła 3% świata (6 państw)
Zasoby: 49 wpisów49 84 komentarze84 207 zdjęć207 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
11.08.2013 - 12.09.2013
 
 
02.03.2012 - 06.03.2012
 
 
10.09.2011 - 07.10.2011