Jedno z piękniejszych miejsc w całym Libanie to Jeita grotto. Zostały odkryte całkiem niedawno i teraz stanowią atrakcję turystyczną. Kiedy wybierałam się na tę wyprawę pomyślałam, że skoro to groty to muszę założyć dobre buty bluzę, bo może być zimno i generalnie ubrać się jak w góry. Na miejscu okazało się że całość jest do obejścia nawet w sukience i klapkach, może nawet trochę szkoda.
Jaskinie ciągnące się prawie kilometr w głąb zajmują dwa poziomy i stanowią całkowicie inny świat. Lekkie białe fragmenty skał spływają niczym firanki lub delikatne płachty materiały, sprawiając wrażenie jakby się poruszały na delikatnym wietrze. Ze ścian wyrastają inne fragmenty, które przyjmują kształty kwiatów, kalafiorów i drzew, a niektóre skupiają się niczym sterty czaszek dziecięcych lub przypominają postaci z obrazów Muncha.
Niższy poziom zwiedza się pływając łodziami,po wodzie tak czystej i miękkiej jak powietrze. Osiem metrów głębokości wygląda jak powierzchnia na wyciągnięcie ręki, a sama tafla niemal śpiewa "wypij mnie" niczym cała kraina czarów dla Alicji. W środku nie można robić zdjęć, ale może to i lepie,j bo jeśli coś na świecie ma duszę to właśnie te skały i jeśli gdzieś na świecie jest jakaś prawda o realnym, naturalnym pięknie to właśnie tam.
Wieczorem pojechaliśmy odwiedzić rodziców Bassama. Bardzo mili ludzie, zwłaszcza mama. Przyjmują z otwartymi rękami, wszystkich znajomych swoich dzieci (choć przyznam szczerze, że mam wrażenie, że trochę to jest też takie sprawdzanie kto z kim się przyjaźni). Zabawne jest to jak różni się zachowanie dorosłego faceta zwł. z bliskiego wschodu, kiedy na horyzoncie pojawia się matka. Nagle przeistacza się on w pięcioletnie dziecko, które trzeba karmić, przytulać, opiekować się nim itp. Tutaj też nie było różnicy. Metalowa fala energii przeistoczyła się momentalnie w baranka, który z radością robi z mamą zakupy, opowiada o dzieciństwie i bawi się z psem jak dziecko.
Dom leży na przedmieściach Bejrutu w dzielnicy Baabda, tej same,j w której mieści się polska ambasada. W pobliży znajduje się niewielkie opuszczone opactwo, pod którym rozciąga się niewielki las i sady tonące w chmurach. Gwiazdy są tutaj nad samą głową tak, że można po nie sięgnąć, a cisza sprawia, że słyszy się każdy szelest liści i pobzykiwanie owadów.
Poczułam się naprawdę dobrze na tyle, że zostaliśmy na noc. Poza tym po wielkiej kolacji nigdzie bym chyba się nie ruszyła. To co też było niezwykle miłe to że ponieważ Bassam wcześniej uprzedził mamę, że ja nie jem mięsa cała kolacja była wegetariańska – pełno serów jogurtów warzyw owoców orzechów i wszystkiego bezmięsnego, mimo że kuchnia libańska w znakomitej większości to właśnie mięso.
Rano mieliśmy wracać, bo kolega do pracy, a ja umówiłam się ze znajomym reżyserem Nasrim, na Hamrze. Przed wyjazdem chciałam jednak porobić jeszcze trochę zdjęć przy opactwie gdzie też uwiązany jest na łańcuchu ogromny pitbul Bassama – Boxy. Niby psina urocza i bawi się ze wszystkimi jak szczeniak, ale mnie jakoś wybitnie nie polubił. Poprzedniego dnia jak zobaczył, że idziemy to zaczął się rzucać i warczeć więc nie podchodziłam. Dziś był spokojny więc Bassam po zabawie z nim zaczął mnie namawiać, żebym go pogłaskała – pięć minut później byliśmy już w drodze do szpitala gdyż Boxy przypomniał sobie, że mnie nie lubi i swoją wielką szczęką użarł mnie w palec manifestując monopol na swojego pana. Kiedy zobaczyłam strugę krwi i minę kolegi, który zdenerwował się bardziej chyba niż ja zaczęłam panikować palec bolał na tyle ze z oczu zaczęły cieknąć mi łzy. Na szczęście Boxy był szczepiony na Bassam wpadając do szpitala podniósł taki raban jakbym co najmniej rodziła więc lekarze załatwili wszystko sprawnie i szybko (dobry chłopak z niego - zostaję w Antelias mimo burdelu na kółkach w domu. Tutaj na pewno nic mi nie grozi).
Spotkanie z Nasrim przesunęło się kilka godzin.