Na sam koniec postanowiłam wyjawić jak miała wyglądać moja podróż.
W wielkim skrócie:
W Damaszku planowałam spędzić najwyżej 4 dni zobaczyć trochę starych kamieni pożegnać się i jechać dalej też jako Couch Surfer (z tego wyszło tyle, że spędziłam tam najpierw tydzień, z przerwą na Hamę, a potem jeszcze trzy dodatkowe dni). Następnie w Hamie miały być 2 noce, z których po jednej zmieniła się cała podróż i zrezygnowałam z CS. W Tadmurze planowo 2 noce, potem Dei raz-Zaur jedna planowo. Następnym przystankiem miała być Ar-Rakka, do której już nie dotarłam, bo bezpieczniej było od razu pojechać do Aleppo (przepisowo 4 dni). Latakię chciałam ominąć, ale całe szczęście, że nie zrobiłam tego, bo Kalat Salah ad-Din był wart, żeby trochę zboczyć z trasy. Tadmur – był w planach, ale krócej. Jednak kiedy zobaczyłam, że z Libanu niewiele mi wyjdzie, a poza tym chciałam bardzo jeszcze raz odwiedzić Damaszek to zostałam tam dłużej.
W efekcie cały plan libański się rozsypał (miało być z Tartus: Trypolis, Byblos, Baalbek, Bejrut – zaliczony, Sajda – zaliczona). Jednak nie żałuję. Do Libanu wybieram się tak czy tak w tym roku, a Syria? To już zależy od dalszego rozwoju wypadków.
Na samym początku napisałam, że coś mnie zmusiło, żeby tu przyjechać i wręcz przyciągnęło. Teraz wiem już co. Oby tylko wszystko się ponaprawiało.
Do następnego razu.