Geoblog.pl    nadia    Podróże    Syria - Liban    Jednak Syria nie Kambodża, czyli jak to się zaczęło...
Zwiń mapę
2011
06
sty

Jednak Syria nie Kambodża, czyli jak to się zaczęło...

 
Polska
Polska, Warszawa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Zacznijmy, jak to się najczęściej robi w takich sytuacjach, od początku. W moim wypadku od tego czemu jadę akurat do Syrii i Libanu, a nie, tak jak to planowałam i o czym wiedzą Ci, którzy mnie znają lepiej lub tylko im się wydaje, że znają mnie lepiej, do Kambodży. Przenieśmy się zatem do roku 2010 (jakieś całkowite raczkujące początki, czyli styczeń – luty). Gdańsk – u przyjaciół mojej mamy, gdzie pojechałam wypocząć sobie po świętach i Nowym Roku spędzonych w pracy. Tam wdałam się w batalię słowną na linii Józek – zagorzały katolik i krzyżowiec ojca dyrektora, kontra ja – wielbicielka Turcji i obrończyni muzułmanów i innych pogan. Czyli trzeba mnie spalić na stosie razem z jeszcze niewybudowanym w Wawie meczetem. Oczywiście wszystko w imię tolerancji katolickiej i miłości bliźniego, ergo ogień nas ocali. Uciekłam z Gdańska i wróciłam po niecałym tygodniu do domu, zmęczona bardziej niż kiedy wyjeżdżałam, z postanowieniem, że skoro nie wyszedł mi odpoczynek w Trójmieście trzeba uderzać gdzieś indziej. Tutaj jeszcze nie miałam sprecyzowanego planu tylko termin - wakacyjny, bo wcześniej nie dostałabym wolnego. Kierunek wstępny miał tytuł Kambodża.

Wielkie przyciąganie

Osobiście uważam, że żadne spotkanie w naszym życiu nie jest przypadkowe. Przypadki nie chodzą po ludziach. Wszystko dzieje się z jakiegoś powodu, a każde nasze działanie ma swoje konsekwencje. Ja spotykam bardzo wielu ludzi w życiu, pewnie trochę ze względu na charakter swojej pracy, ale niektórych spotykam naprawdę. Spotkać kogoś naprawdę to znaczy poczuć, że to jest „po coś”. Nie przeciągając - na początku roku koleżanka zadzwoniła do mnie z wielką prośbą o zastępstwo na wieczornym dyżurze wydawcy. Była chora, a nikt nie chciał czy nie mógł za nią tego dnia przyjść do pracy, więc się zgodziłam. Trach. Pierwsze spotkanie prowadzące mnie znów w stronę Bliskiego Wschodu. W czasie tego „przypadkowego” przebywania w radiu poznałam pisarza, podróżnika i generalnie człowieka, który od ponad 10 lat żyje między Niemcami, Polską, a Libanem. Tych, którzy mają w tym miejscu ochotę na romantyczne lub erotyczne kawałki ostudzę i powiem z góry, że nic z tych rzeczy. Po prostu rzadko spotykam w pracy ludzi, z którymi mi się rozmawia od początku świetnie i w dodatku mogę używać zdań złożonych oraz wyrazów mających więcej niż 2 sylaby. Nie będę się rozdrabniać nad przebiegiem naszej korespondencji grunt, że dużo się dowiedziałam, głównie na temat Libanu, a w międzyczasie postanowiłam, że jak trafi się okazja to tam zajrzę.
Projekt był na tyle luźny, że na wakacje wybrałam jednak 2 tygodnie tułania się po Bałkanach. Kambodża znów została zastąpiona przez trasę: Bośnia, Czarnogóra, Macedonia, Serbia, Chorwacja oraz dzicz w postaci Albanii. Za dużo w za krótkim czasie. Grunt, że zakochałam się w Bośni i w Czarnogórze. Na pewno tam wrócę jak tylko dostanę od losu znak, że już czas.

Bliski Wschód woła

Jednak ten Bliski Wschód domagał się wciąż ode mnie uwagi. Na swojej drodze spotykałam „przypadkowo” Syryjczyków, dostałam też jakoś w przelocie, od któregoś wydawnictwa przewodnik po tamtym rejonie, a ostatecznie mój znajomy pisarz przyjechał do Polski i zmontowaliśmy wywiad na temat Libanu. Nie dość tego, kolega, którego poznałam wcześniej przy okazji jakiś zupełnie innych tematów powiedział, że ma znajomą Libankę, która mieszka w Warszawie. Nadine.
Ja jeszcze nie miałam takiego zapalnika, który by mówił „jedź”. Dostałam go w listopadzie. W każdą środę przeglądam sobie promocje Lotu. Jednego dnia patrze, a tam: Warszawa – Damaszek, Bejrut – Warszawa za tysiąc zł. To był ten mój sygnał. To był komunikat „jedź”. Kupiłam bilet bez wahania. Mój plan był jednak nieco inny niż ten, z którym jadę teraz (może się to oczywiście zmienić w każdym momencie). Zatem mój genialny projekt autorski nie rozciągał się jakoś szczególnie na Syrię. W grę wchodził raczej turystyczny standard: Damaszek i Aleppo, a przy okazji drogi w kierunku Libanu Tartus. To był dopiero początek grudnia, a ja już miałam rozeznanie z kim chcę rozmawiać w Bejrucie, ogólny plan zwiedzenia wszystkich niemal miast w Libanie, byłam po rozmowie z Nadine i Anią, którą poznałam właśnie przez nią, a która mieszkała w Bejrucie przez prawie 10 lat. Ale los zawsze domaga się czegoś więcej i dokładnie wie jaką drogą chce mnie prowadzić. Powiedziałam Ani jaki mam bilet i okazało się, że ona jest wręcz zakochana w Syrii, więc mi coś zaświtało i myślę sobie „W sumie, czemu nie? Mogę się przejechać trochę inaczej, mam przecież miesiąc”. Z każdym dniem do mojej ułożonej w głowie rozpiski dodawałam kolejne miasto syryjskie i odejmowałam coś w Libanie. Zrobiło się pół na pół.

Może jednak więcej Syrii?

Tutaj pojawia się kolejna postać, która zmieniła trochę trajektorię mojej podróży. Historyjka (bo nie jest to zaznaczam żadna wielka story) zaczęła się latem 2010, jeszcze przed moim wyjazdem na Bałkany. Jedno z wydawnictw przysłało mi kilka podróżniczych książek, z których jedna szczególnie przypadła mi do gustu, więc stwierdziłam, że zaproszę autora. Podczas rozeznania terenu usłyszałam różne opinie na jego temat – raczej mało pochlebne – z których „zadufany w sobie chujek” spodobała mi się najbardziej i doszłam do absolutnego przekonania, że jak najbardziej trzeba go zaprosiłam. No to przylazł poopowiadał i jakkolwiek może epitet, który skłonił mnie do ściągnięcia go do studia był w pewnym sensie celny, to jednak poza notorycznym spóźnialstwem odkryłam może nie liczne, ale na pewno jeden przymiot - sprawdzał się na antenie. Trafił, więc do mojej bazy kontaktów. Słuch o tej postaci zaginął dość szybko i nie myślałam o tym, żeby go znów zaprosić aż do... grudnia 2010. Bowiem w tym to właśnie grudniu miałam być wydawcą podróżniczej audycji noworocznej. Kolega zażyczył sobie, żeby mu znaleźć podróżnika, który dużo imprezuje, dużo jeździ, a najlepiej, żeby był trochę postrzelony. „I skąd ja ci takiego znajdę” – pomyślałam przeglądając bezmyślnie bazę kontaktów. No i proszę „zadufany w sobie chujek” powraca na karty opowieści (może nie z tysiąca i jednej nocy, ale jednak). Tacy jak on kojarzą się raczej z Ameryka Południową, a nie z Bliskim Wschodem, więc się nie spodziewałam komentarza do mojej wyprawy. Przyszedł opowiedział co miał powiedzieć, no to ja, żeby jakoś grzecznie zagaić pogadankę, coby się facet nie nudził mówię, że jadę do Syrii. W odpowiedzi słyszę tekst standard – Proszę? Damaszek to moje ukochane miasto (jassssne – myślę i jeszcze uważa, że ma dłuższe rzęsy ode mnie – Nie rób wiatru pajacu – komentuję sobie po cichu). Kolega jak usłyszał, że się jednak umówiłam na rozmowę „o Damaszku” poza zawodowo skwitował - Gorzej podrywał cię tylko koleś od kolekcji motyli. Teraz, żeby nie było, wcale nie byłam podrywana (przynajmniej tej wersji będę się trzymać) i nie dałam się poderwać. Tym bardziej, że postać dość szybko wybyła szlajać się po świecie i się nie odzywa, więc się zapewne już nie pojawi w dalszych moich wynurzeniach. Musiałam naszkicować opis zdarzenia, bo wszystkie drogi zaczęły nagle prowadzić nie tyle do Libanu co właśnie do Syrii. A już szczytem było to, że poznałam ostatnio syryjskiego Kurda, też „przypadkiem”. Mój plan się zmienił na tyle, że na dziś mam zamiar spędzić tylko tydzień w Libanie. Trasy dokładniej nie będę opisywać teraz, bo może ona jeszcze wielokrotnie ulec zmianie, w każdym razie jak widać wszystko ciągnie mnie znów na Bliski Wschód. Zobaczymy co z tego wyniknie.
Kambodża musi poczekać na swój czas.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
sheriff
sheriff - 2011-02-14 21:32
Trafiłem tu "przypadkiem", ale zainteresowała mnie ta nietuzinkowa wyprawa i postanowiłem wirtualnie wam towarzyszyć.
 
sheriff
sheriff - 2011-02-14 21:32
Trafiłem tu "przypadkiem", ale zainteresowała mnie ta nietuzinkowa wyprawa i postanowiłem wirtualnie wam towarzyszyć.
 
nadia
nadia - 2011-02-16 10:57
Wam? Chyba mi? :) To jednoosobowa wyprawa:)
 
sheriff
sheriff - 2011-02-18 08:29
No rzeczywiście... Po pierwszym wpisie nie bylem jeszcze pewien. No, no...
 
 
zwiedziła 3% świata (6 państw)
Zasoby: 49 wpisów49 84 komentarze84 207 zdjęć207 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
11.08.2013 - 12.09.2013
 
 
02.03.2012 - 06.03.2012
 
 
10.09.2011 - 07.10.2011