Po drodze zobaczyłam sobie jeszcze centrum armeńskich katolików. Centrum jest nowe a ja wpadłam tam tylko dlateg,o że ładnie wygląda po drodze i że jest po drodze do autostrady. Cóż kompleks religijny jak inne tylko większy i jestem w nim sama. Zdjęcia przepisowo ale bez rewelacji i w drogę na autobus.
Miało być Byblos ale był Trypolis. Wszystko tutaj jest tak blisko że człowiek nie wie gdzie wysiąść zaczyta się i sru jest na drugim końcu kraju. Poza tym kierowca nie ułatwia komunikacji najczęściej nie powie ci gdzie jest twój przystanek bo przystanek jest tam gdzie chcesz wysiąść, a jak nie wiesz gdzie chcesz wysiąść to twoja sprawa. Dobrze że będę tu miesiąc przynajmniej dostrzegam paradoksy i śmieję się z takich sytuacji. Do Byblos mogę jechać dziś, jeśli dopytam się wielokrotnie czy to tutaj i ktoś się zlituje i mnie wysadzi inaczej zaliczę większość wsi po drodze, bo do Trypolisu się nie wybieram dopóki nie będę chciała tam kilka dni pomieszkać sobie i zobaczyć cedry i dolinę Kadysza. Jednak wreszcie poczułam się jak na bliskim wschodzie, tłok, chaos owoce na suku, jedzonko w małych sklepach sok marchewkowy do wypicia na ulicy. Przyjemna atmosfera starego miasta.
W każdym razie najpierw rozejrzałam się godzinę po mieście gubiąc się kilkakrotnie, ale ostatecznie dotarłam do cytadeli. Mam trochę szczęścia do takich miejsc bo znów byłam sama. W Libanie jednak można podróżować totalnie samemu. Trudniej tu poznać tak od ręki ludzi jak w Syrii. Jeśli ktoś chce mnie tutaj poznać to niestety jako prostytutkę ale zaczynam rozumieć czemu ci faceci są tacy napaleni na wszystko.
Ale najpierw twierdza. Nie jest wyjątkowo imponująca ale ma urok zwłaszcza jak snuje się tutaj samotnie. Widać z niej bardzo ładną panoramę miasta, w środku jest chłodno więc zostaję z godzinę wciskając się w każdy zakamarek. A potem odkryłam kotki i wojsko. Małe kotki którym robiłam zdjęcia – były bardzo wdzięczne: pozowały wyciągały się na słońcu patrzyły w aparat itp. – zaczęły się przemieszczać w stronę posterunku wojska gdzie panowie jedli akurat obiad. Podziękowałam za poczęstunek (Tu jest za gorąco żeby jeść w dzień. Po prostu się nie da i tyle) i zaczęłam przemieszczać się po suku. Ponieważ miałam dużo czasu a nie chciałam zobaczyć w Trypolisie wszystkiego od razu to siadałam i gadałam z ludźmi – głownie o polityce. W przeciwieństwie do Syrii tutaj ludzie bardzo chętnie opowiadają o stosunkach politycznych o życiu swoim swoich znajomych krewnych i są w stanie plotkować na temat wszystkich w mieście całymi godzinami nawet jak ich nie znają. Fascynujące i przerażające. Nic nie ujdzie uwadze ogółu. W końcu jednak znudziły mnie kwestie palestyńskie – chyba naprawdę nikt nie lubi tutaj Palestyńczyków. Nie będę wyrokować po 2 dniach ale jeszcze nie spotkałam osoby która powiedziałaby że to dobre posunięcie ściągnąć ich do Libanu i dać azyl. W każdym razie zabrałam się z bazaru z torbą brzoskwiń i wróciłam na dworzec. Droga powrotna była łatwiejsza. Dojechałam już spokojnie i bez rewelacji wysiadłam o dziwo dokładnie tam gdzie powinnam i wróciłam do domu. Byłam padnięta i chciałam tylko prysznica ale Bassam zapytał czy nie chciałabym iść na próbę zespołu zamiast siedzieć sama – oczywiście że bym chciała. Poznałam zatem skład zespołu Blaakyum bez gitarzysty który nie dotarł ale za to zrobiłam wywiad na temat sceny metalowej w Libanie bo jak się okazało to jeden z pierwszych metalowych zespołów w kraju a swojego czasu Bassam był właścicielem jedynego klubu metalowego nie tylko w Beirucie ale i w Libanie, działał dopóki rząd i kościół nie zakazały metalu – brzmi to jak inkwizycja ale rzeczywiście niektóre rodzaje muzyki w pewnym momencie zostały po prostu zakazane. Nie dublując wywiadu który będzie można sobie odsłuchać, przejdę od razu do kwestii sporów w zespole. Generalnie Blaakyum składa się z chrześcijan wyjątkiem jest o ironio mój gospodarz który twierdzi że jest wyznaniowo ateistą ale kulturowo chrześcijaninem – cokolwiek to miałoby znaczyć. Na razie odkryłam że znaczy to tyle że on uważa że libańscy chrześcijanie to Arabowie a reszta kłóci się z nim o to permanentnie. Jeśli nie Arabowie to kto w takim razie to są? To jest już dla nich trudne pytanie, zaczynają się próby tłumaczenia że to Libańczycy – no ale nie chodzi o naród czy kraj. Zaczynają się kłótnie toczone trochę po angielsku ale w najostrzejszych momentach po arabsku na temat tego kto to Arabowie – chłopaki twierdzą że to nacją niższa kulturowo że arabski (w którym nomen omen się sprzeczają) to język plebsu a oni przecież chodzili do szkół francuskich. Tutaj dochodzi jeszcze kwestia tego że chłopaki z zespołu plus dziewczyna perkusisty która dotarła jakoś niewiadomo skąd jak siedzieliśmy na jakimś jedzonku, twierdzą że wojnie z Izraelem jest winny Hesbollach który notorycznie prowokuje i atakuje Izrael bo przecież sam Izrael nie wpadłby na to żeby atakować Liban bo po co. Wielce to wszystko skomplikowane tym bardziej że Bassam choć jest niby kulturowo chrześcijański, jak się określa popiera namiętnie Hesbollach twierdząc że wszyscy to Arabowie i jeszcze dodatkowo mówiąc że większość arabów to prostacy i idioci ale trzeba ich kształcić choć w pobliżu żadnego którego żona nosi burkę nie chciałby mieszkać. Przekaz schizofreniczny i co najmniej bardzo zagmatwany.
Po tych wszystkich wywodach wróciliśmy do domu ale okazało się że Bassam ma jeszcze jakąś sprawę u właściciela klubu karaoke, więc mogę z nim iść jak chcę. No jasne że chcę.
Tutaj z kolei potoczyła się dyskusja na temat tego czy ów właściciel powinien się żenić czy nie, bo wszyscy mówią żeby się żenił ale on chciałby mieć po prostu dziecko. Jestem dla niego ciekawym przypadkiem kobiety która nie chce mieć dziecka ani męża. W Libanie dziecko które urodziło się poza legalnym związkiem w postaci małżeństwa jest bękartem bez praw obywatelskich dlatego trzeba się pobrać żeby mieć legalnie dzieci. Poza tym jest jeszcze miłość która z seksem nie ma nic wspólnego zatem przeciętny Libańczyk myśli na porządku dziennym o 2 lub trzech związkach równoległych bo oczywiście jak się kogoś kocha to się go bezcześci tylko troszkę a nie pełnym seksem bo to robi się z prostytutką lub kobietą z Europy, lub ostatecznie taką która się nie przejmuje ale takich chyba nie ma. Jednocześnie każdy ma obsesję na punkcie ślubu z dziewicą. Do tego dochodzi jeszcze małżeństwo które fajnie jak się zawiera z miłości ale generalnie to kontrakt genów i rodzin więc ma się jeszcze żonę do kolekcji. Kobiety jakoś dziwnie się odnajdują w tych sytuacjach i dziwię się że frustracji seksualnych jest tutaj tak mało, ale lesbijki całkiem sprawnie funkcjonują w takich układach.
W każdym razie kiedy wróciliśmy w nocy do domu okazało się że nie ma prądu i nic właściwie nie da się zrobić poza przebiciem po omacku na taras i rozmową o życiu i śmeirci itp… tośmy sobie pogadali ze dwie godziny. Bassam opowiedział mi historię swojego związku. Uwaga jeśli ktoś sądzi ze ma skomplikowane relacji powinien przemyslec to jeszcze raz powaznie, bo tutaj historie nadające się na film Almodovara to rzeczywistosc. Szczegolow nie podaje bo o przyjaciolach nie udostepnia se pewnych informacji.
Po tak miłej pogawędce włączyli nam światło i usłyszeliśmy hałas… dochodził z kuchni, a raczej tego co w niej było. Na stertach brudnych garów i niedojedzonego żarcia w najlepsze przechadzał się szczur. Matko! Przyjechałam do kraju ktróy jest eksplodującą bombą seksualną żeby łapać szczura wpychać butelkę po wiskey do rury, którą ten wszedł. Polowanie zakończyło się ok 5 nad ranem szczur nie został ujęty, ale przynajmniej zatkany a butelka się przydała do uniemożliwienia mu powrotu. Chyba zasugeruję wywalenie wszystkiego z kuchni (co prawdopodobnie przeslizgnie sie gdzies mimo uszu).